niedziela, 21 kwietnia 2013

Strzępy II

Nazbierało się, czas jest zajęty i niełatwy, wiec znów będzie zlew pisany nieco na kolanie. Same szkice bez satysfakcjonujących konkluzji. Mogę tylko nieśmiało obiecać, że postaram się przez najbliższe trzy tygodnie zamieszczać jakieś możliwie interesujące spostrzeżenia z wycieczki do USA, a i być może OKRASZAĆ JE zdjęciami. Obym dotrzymał słowa.

***

Szczerość w muzyce to trochę jak metafizyka w Wiedniu lat 20tych. Wszyscy się śmieją, nikt nie chce o tym gadać, a każdy patrząc w rozgwieżdżone niebo nasłuchując wycia wiatru przecież czuje, że coś musi być na rzeczy (lol). Oczywiście tak jak po pozytywizmie logicznym nie można już po prostu wrócić do heglowskiego bełkotania (w sumie dobry żart na okoliczność eksplozji bełkotu znacznie przekraczającego możliwości starego Hegla - zjawisko z jakim jeszcze długo będziemy się zmagać) tak i po druzgocących analizach pojęcia "szczerości w muzyce" nie ma już powrotu do jego dawnej (a przecież obecnej - rozdzielajmy cały czas realną dyskusję od tego co tam 'szarzy słuchacze nuty' mają w głowach) formy. Ostrożnie, krok za krokiem, postaram się przywrócić temu wyrażeniu jakiś sens, a raczej sens z niego wydobyć. Dziś krótko o szczerości tworzenia. Zagadnienie jest proste, zmącone jedynie idącymi całkowicie w poprzek skojarzeniami zaczerpniętymi z całkowicie innych porządków - muzyk szczery tworzy muzykę jaką chce tworzyć. Często świadomość muzyczna łączy się ściśle z rezygnacją z nieustannego kontekstualizowania jej pozamuzycznie, a więc i za pomocą własnych emocji. Te stają się narzędziem zamiast główną przyczyną sprawczą. Tworzenie 'wychładza się' swoiście, ale nie ma to nic wspólnego z utratą szczerości przez twórce tak długo, jak ten decyduje się na to świadomie. Oczywiście istnieje również odwrotny kierunek (Waglewski?), często pokazywany jako odnajdywanie zagubionej szczerości. To mit. Obydwa mogą być w identyczny sposób szczere twórczo. Widać teraz wyraźnie, że poza samymi deklaracjami twórców, oraz pewną intuicją odbiorców (stosunkowo rzadko spotykaną) niezwykle trudno uchwycić 'natężnie szczerości'. Prostota aranżacyjna i śpiewanie o własnych problemach nie mają z nią jak widać żadnego innego niż akcydentalny związku. Traktowanie ich jako jej wyznaczniki to zwyczajne mylenie kryteriów. Koniec części pierwszej. W ramach załącznika piękna piosenka, której 'szczerość' pozostawiam Waszej ocenie:



***

Zmarła Margaret Thatcher, dwie interesujące sprawy. Pierwsza to kolejne przesunięcie się kulturowej granicy dotyczącej śmierci i mówienia o niej - mówi się o tym w sposób 'wyważony i rozdzielający racje'. Tak jakby realne racje przeciwników Thatcher dawały komukolwiek inne realne racje do chamskiego protestowania na pogrzebie. Źle się stało, o czym 'przyzwalający' zapewne przekonają się dopiero, gdy umrze jakiś Kali. Gdy Kalemu umrzeć sprawa jest zawiła, ale gdy umrze jakiś Kali, pewnie i realnie szlachetny, i ktoś ośmieli się zesrać się wszystkim na głowy wzorem hejterów Maggie, cóż. Zobaczymy. Drugim interesującym tematem jest oczywiście ocena rządów 'Żelaznej Damy', a szczególnie jej dwa autentycznie fascynujące aspekty: wpływ taczeryzmu na atomizację społeczną (a więc: czy rewolucja taczerowska okazała się ostatecznie anty-konserwatywna?) i taczeryzm jako pewna "ludowa utopia", przyznam, niezwykle mi bliska. Dziś mam zbyt mało czasu, żeby zrobić coś więcej niż zasygnalizowanie moich przyszłych wpisów, ale już zachęcam do dyskusji.

***

Mój katolicyzm ma interesującą własność. O ile w sprawach społeczno-politycznych jestem na antypodach ocen ferowanych przez środowisko "Tygodnika Powszechnego", o tyle moja religijność prowadzi mnie od wielu lat do wniosków i przekonań w ogromnej mierze tożsamych z programem 'kościoła otwartego' (określenie, którego szczerze nienawidzę). Prowadzi to regularnie do męczącego emocjonalnie, ale bardzo zdrowego dla intelektu stanu pewnej 'wewnętrznej niekoherencji'. Nie tyle nie chcę przynależeć, co faktycznie nie mogę. Oburza mnie brak koncesji dla Telewizji TRWAM i mierzi pouczanie polskiego ludu z wysokości europejskiego przedpokoju, ale przecież czytam raczej Hryniewicza niż magazyn "Egzorcysta" i mam nadzieję na apokatastazę. No i mam poczucie głębokiego zagubienia duchowego środowiska dzisiejszej Frondy. Nie bawi mnie wypierdalanie Terlika w kosmos, nie bawi mnie tym bardziej, gdy rechot organizują ludzie znacznie od niego głupsi i prymitywniejsi - nie zmienia to jednak faktu, że droga jaką wybrało to środowisko jest dzisiaj drogą na - straszne słowo - duszpasterskie manowce. A tu już mamy bardzo blisko do papieża. Nowy papież niezwykle mnie zajmuje, bo całkowicie rozbija mniemane podziały w Kościele przypominając jednocześnie o podziałach znacznie bardziej interesujących i istotniejszych. No ale to też nie na dziś. A do samej 'niekoherentności' jako swoistej własności umysłu jeszcze powrócę, bo to bardzo zajmujący mnie temat.

***
Dobra, tyle, idę spać. Następnym razem nadam z Ameryki jak Mariusz Max Kolonko.