niedziela, 21 grudnia 2014

Górny Zamek

Love, peace and harmony?
Love, peace and harmony?
Oh, very nice, very nice, very nice, very nice
But maybe in the next world - Morrissey



Sprawa Sony vs. Obrońcy Pokoju jest znana, głośna i wszyscy wiecie o niej wystarczająco wiele. Ma swój aspekt beka/szokiniedowierzanie, że oto operetkowa w swojej poetyce dyktatura sięga po ultranowoczesną odmianę terroryzmu by odnieść spektakularny sukces. Aspekt mroczno-paradoksalny również wydaje mi się niebagatelny - przyzwyczajeni do śmichu, szydery i satyry goście muszą nagle zamknąć mordy zastraszeni przez śmiertelnie poważnych i ukrytych w cieniu obrońców dziwacznego dyktatora z końca świata. Goście są anty-Jokerem! No i wreszcie - napiszę to otwarcie - katolikowi gdzieś pomiędzy kolejnymi piknikami na Golgocie może być w tej sytuacji trudno opanować wstydliwe uczucie złośliwej satysfakcji. Da się? Da się.


Nie zamierzam się takim skłonnościom poddawać, sprawa nie jest błaha. Może w którymś momencie zdjąłem rękę z pulsu, ale mimo pełnego wpisania się decyzji Sony w jakiś panoramiczny obraz kierunku w jakim zmierzamy, byłem mocno zaskoczony. Nie spodziewałem się takiej klęski tak wcześnie. Można przewidywać latami wywieszenie nad "wolnym światem" białej flagi, ale widać nie zmniejsza to zdziwienia gdy faktycznie widzi się ją wywieszoną. Że przesadzam? Pewnie tak, to tylko felieton. Ale przecież UKŁUCIE GROZY było chyba zjawiskiem dość powszechnym. Gromadzimy się teraz wokół debilnej - zapewne - komedii niczym wokół sztandaru Wolności i Praw Naszych Ojców i to też jest nasza kara i nasz wstyd. Ale jak inaczej? Oto hakerzy, którzy mieli, z niewiadomych powodów, zawsze stać po stronie swobodnych przepływów, obywatelskich dostępów i ujawnionych prawd! No i jednak patrzcie, mogą też stać po zupełnie innej stronie.

Sony ustąpiło, bo już dość dawno przekroczyliśmy, jako cywilizacja, próg realnego przewartościowania tego co dla nas naprawdę istotne. Niewielkie (urojone?) zagrożenie dla bezpieczeństwa momentalnie znosi święte katalogi praw i wolności. Te same, z których nie można oddać nawet guzika, gdy wszyscy czują się bezpieczni i najedzeni. Dramat polegający na kompulsywnym oddawaniu wolności naprzemiennie z korzystaniem z jej skrajnych ekscesów. Koronny dowód na kompletny rozkład demosu. W sumie stawiam dość klasyczne diagnozy. Jeśli chciałbym postawić na coś mocniejszy akcent to właśnie na tą chwiejność i reaktywność Zachodu względem "bodźców". Gdy liberałowie postulują twardą obronę wszystkich kardynalnych praw i wolności całkowicie bezwyjątkowo i do samego końca (tacy liberałowie wymierają szybciej niż konserwatyści, wiecie?), a konserwa powtarza swoje to jedni i drudzy trafiają przecież w próżnię (zostawmy już współczesnego socjalistę, który w rozdwojeniu jaźni walczy o pakiet atomizacyjny, by oczekiwać potem braterstwa). Człowiek zachodu nie zamierza oddawać żadnych swoich praw, pięć minut później odda połowę, bo wystraszy się pistoletu na wodę. Taka dyspozycja psychiczna uniemożliwia w ogóle bycie obywatelem. 

Oczywisty już chyba dla każdego koniec końca historii okazuje się też być końcem snu o czysto formalnym porządku, w którym udajemy, że można w nieskończoność pytać wyłącznie o JAK unikając obsesyjnie pytań o CO. Końcem dziecinnego w sumie paradygmatu, że chodzi o to, by wszyscy czuli się dobrze. Końcem tego całego cywilizacyjnego zbytku na jaki nas było stać. Uzbrojone po zęby w nasze wynalazki nowoczesne satrapie są dziś efektywniejsze i wydolniejsze także moralnie. Na bardzo krótko, ale możliwe, że na wystarczająco długo. 


Jeśli porównamy sobie cywilizację do średniowiecznego grodu (w ogóle lol) to jesteśmy dziś w sytuacji, gdy rozlane wszędzie dookoła podgrodzia zajmują się głównie żarciem, rzucaniem kamieniami w palisadę grodu i kuleniem się ze strachu na wieść o grasantach, którzy czasem wpadają i kogoś zabiją. Nie da się obronić podgrodzia. Podgrodzia powstają, gdy gród ma się świetnie, grasanci są słabi, ludzi przybywa. Teraz trzeba się schronić w górnym zamku. Nie ma w nim miejsca na weganizm, pakiety klimatyczne i całe mnóstwo zbytkownych idei i pomysłów. Jest jeszcze chwila na debatę co stanowi o sile górnego zamku i co tam zanieść. Może jednak weganizm się nam przyda? Co, Mozz? Wątpię, nie wiem, wiem jedno. Dziś możemy jeszcze możemy o tym współdecydować. Jutro zdecydują o tym nasi radykałowie, z których wielu gotowych jest zamienić górny zamek grodu w spartańskie więzienie. Pojutrze zdecydują już Obrońcy Pokoju.





niedziela, 14 grudnia 2014

Świąteczny Przesąd



Święta za chwilę, do obiegu wraca jeden z najbardziej irytujących przesądów epoki, że oto Święta są jakąś formą opresji zmuszającą nas do przeżywania w narzuconym z zewnątrz okresie roku konkretnych rzeczy, których przeżywać może wcale nie mamy wtedy ochoty. W sumie nie tyle nawet wraca co szybciutko mutuje ze swojego wariantu pierwszolistopadowego. Tam zmusza nas bezwzględny nacisk społeczny by przemyśliwać o przemijaniu na zatłoczonych cmentarzach, tu - forma opresji przyjemniejsza, lecz przecież - by obżerać się z może nielubianą rodziną przy stole i spędzać czas nie z tymi, z którymi może byśmy chcieli. Tak czy inaczej wtłacza się nasze emocje w jakąś zewnętrzną, sztuczną zupełnie i bezwzględnie obojętną w stosunku do naszej osobowości, aktualnego humoru, naszych indywidualnie ewoluujących poglądów, wtłacza się i walcuje korzystając obficie z potęgi grupowych konformizmów i psychicznego terroru w domach, w sklepach, w pracy, wszędzie.

Każdy przesąd jest oczywiście dobrze zakorzeniony w rzeczywistości. Wydaje mi się, że przesądy są zazwyczaj emanacją doprowadzonego poza granicę rozsądku ducha swoich czasów, co dość dobrze tłumaczy naszą umiejętność bezwzględnego identyfikowania tych z czasów minionych i mimowolnego ulegania tym, które plenią się tu i teraz. Opisany powyżej stoi mocno na dwóch nogach:
1) karmi się faktycznie zachodzącymi w naszym codziennym życiu sytuacjami
2) i naturalnie współbrzmi z dominującym dzisiaj obrazem człowieka.

Co do punktu 1) jest przecież truizmem, że często podlegamy najróżniejszym naciskom, formom wywierania na nas presji, mechanizmom społecznym zmuszających nas do postępowania tak a nie inaczej. To wszystko nie znika gdy zbliżają się Święta, a możliwe, że czasem nawet nasila się w takiej czy innej formie. Ktoś kto wierzy w możliwość istnienia świata pozbawionego takich mechanizmów może uznać Święta za ich kolejny przejaw. Wrócimy do tego. Najciekawsze wydaje mi się jednak pytanie nie tyle o istnienie takiej presji, lecz o jej źródło i cel. Cel, który moim zdaniem leży na płaszczyźnie dalszej niż partykularne i chwilowe cele tych, którzy często taką presję wywierają. I źródło, które znajduje się gdzieś obok doraźnych motywacji tych ludzi i poza nimi.



Punkt 2) dotyczy oczywiście tego podstawowego pulsu współczesnej (jeszcze) kultury czyli przekonania o zasadniczej słuszności emancypacyjnego kierunku rozwoju cywilizacji. Wyzwalamy się z kolejnych warstw kultury - to dobrze. Więcej tak rozumianego wyzwolenia to zawsze lepiej. Nie ma w tym schemacie innego kryterium powściągającego niż współczesny wariant starej, liberalnej zasady o pięści i końcu nosa, niechby i głosiciele nienawidzili liberalizmu do białości. Z tym pulsem wściekłość na Święta współbrzmi doskonale. Człowiek wyemancypowany sam decyduje kiedy przeżywa uniesienia. Jeśli chce nawet celebrować swoją rodzinność to chciałby to robić wtedy kiedy sam ma na to ochotę. No i w czym problem?

Otóż, socjotechnika, ale wierzę, że nie podła. Zadajcie sobie pytanie o to kiedy na cmentarze chodzą ludzie odrzucający rytualne obchodzenie Wszystkich Świętych. Zadajcie sobie pytanie kiedy siadają do stołu z całą swoją rodziną we względnej zgodzie ludzie, którzy postanowili nie obchodzić Bożego Narodzenia. Pewnie są tacy królowie samoświadomości, na pewno jest ich garstka. Nie mamy nad sobą przesadnie dużej kontroli. W dodatku tradycje duchowe niemal wszystkich cywilizacji świata sugerują nam, że droga do większej kontroli nad samym sobą nie wiedzie przez jakieś rozprężanie samego siebie, lecz raczej przez poddawanie się presjom. Czy zewnętrznym czy wewnętrznym wydaje mi się dość drugorzędne, nikt nie wyciągnął się jeszcze za włosy z bagna.

Nie ma ucieczki od bycia kształtowanym. Zabawne, że ludzie mają tendencję do zwracania się przeciwko tym czynnikom presji, które w najmniejszym stopniu znajdują się w rękach inżynierów presji. Święta mogą obrastać tysiącem czysto komercyjnych kontekstów, ale ostatecznie ich core nie służy niczemu poza mobilizacją nas do bycia lepszymi. Odrzućmy Boże Narodzenie, a jedyny pewny rezultat to pogorszenie się naszych relacji z rodziną. Co dalej? Wszystkie tryby jakie mielą nas na co dzień będą nas mieliły dalej. Podocierane na kolejnych pokoleniach kanty tradycji i zwyczajów kształtują nas zwykle dla nas samych i dla naszego, rozumiejcie to jak chcecie, polis. Wyrwani z tego kontekstu nie stajemy się panami samych siebie. Zazwyczaj stajemy się żerowiskiem mód, konieczności ekonomicznych i naturalnych skłonności, częściej niepożądanych niż pożądanych. Kto zagra na tych wszystkich nie nastrojonych instrumentach? Ktokolwiek z pieniędzmi/władzą. Niechby i w małej skali.

Wystarczy, że uwierzymy w koherentny dla nas przesąd. Oddajmy tylko Święta, zrezygnujmy z kultywowania pierwotnych więzów krwi, dajmy się przekonać, że wszystko będzie tak jak się umówimy. Już piszą dla nas te umowy.