niedziela, 14 grudnia 2014

Świąteczny Przesąd



Święta za chwilę, do obiegu wraca jeden z najbardziej irytujących przesądów epoki, że oto Święta są jakąś formą opresji zmuszającą nas do przeżywania w narzuconym z zewnątrz okresie roku konkretnych rzeczy, których przeżywać może wcale nie mamy wtedy ochoty. W sumie nie tyle nawet wraca co szybciutko mutuje ze swojego wariantu pierwszolistopadowego. Tam zmusza nas bezwzględny nacisk społeczny by przemyśliwać o przemijaniu na zatłoczonych cmentarzach, tu - forma opresji przyjemniejsza, lecz przecież - by obżerać się z może nielubianą rodziną przy stole i spędzać czas nie z tymi, z którymi może byśmy chcieli. Tak czy inaczej wtłacza się nasze emocje w jakąś zewnętrzną, sztuczną zupełnie i bezwzględnie obojętną w stosunku do naszej osobowości, aktualnego humoru, naszych indywidualnie ewoluujących poglądów, wtłacza się i walcuje korzystając obficie z potęgi grupowych konformizmów i psychicznego terroru w domach, w sklepach, w pracy, wszędzie.

Każdy przesąd jest oczywiście dobrze zakorzeniony w rzeczywistości. Wydaje mi się, że przesądy są zazwyczaj emanacją doprowadzonego poza granicę rozsądku ducha swoich czasów, co dość dobrze tłumaczy naszą umiejętność bezwzględnego identyfikowania tych z czasów minionych i mimowolnego ulegania tym, które plenią się tu i teraz. Opisany powyżej stoi mocno na dwóch nogach:
1) karmi się faktycznie zachodzącymi w naszym codziennym życiu sytuacjami
2) i naturalnie współbrzmi z dominującym dzisiaj obrazem człowieka.

Co do punktu 1) jest przecież truizmem, że często podlegamy najróżniejszym naciskom, formom wywierania na nas presji, mechanizmom społecznym zmuszających nas do postępowania tak a nie inaczej. To wszystko nie znika gdy zbliżają się Święta, a możliwe, że czasem nawet nasila się w takiej czy innej formie. Ktoś kto wierzy w możliwość istnienia świata pozbawionego takich mechanizmów może uznać Święta za ich kolejny przejaw. Wrócimy do tego. Najciekawsze wydaje mi się jednak pytanie nie tyle o istnienie takiej presji, lecz o jej źródło i cel. Cel, który moim zdaniem leży na płaszczyźnie dalszej niż partykularne i chwilowe cele tych, którzy często taką presję wywierają. I źródło, które znajduje się gdzieś obok doraźnych motywacji tych ludzi i poza nimi.



Punkt 2) dotyczy oczywiście tego podstawowego pulsu współczesnej (jeszcze) kultury czyli przekonania o zasadniczej słuszności emancypacyjnego kierunku rozwoju cywilizacji. Wyzwalamy się z kolejnych warstw kultury - to dobrze. Więcej tak rozumianego wyzwolenia to zawsze lepiej. Nie ma w tym schemacie innego kryterium powściągającego niż współczesny wariant starej, liberalnej zasady o pięści i końcu nosa, niechby i głosiciele nienawidzili liberalizmu do białości. Z tym pulsem wściekłość na Święta współbrzmi doskonale. Człowiek wyemancypowany sam decyduje kiedy przeżywa uniesienia. Jeśli chce nawet celebrować swoją rodzinność to chciałby to robić wtedy kiedy sam ma na to ochotę. No i w czym problem?

Otóż, socjotechnika, ale wierzę, że nie podła. Zadajcie sobie pytanie o to kiedy na cmentarze chodzą ludzie odrzucający rytualne obchodzenie Wszystkich Świętych. Zadajcie sobie pytanie kiedy siadają do stołu z całą swoją rodziną we względnej zgodzie ludzie, którzy postanowili nie obchodzić Bożego Narodzenia. Pewnie są tacy królowie samoświadomości, na pewno jest ich garstka. Nie mamy nad sobą przesadnie dużej kontroli. W dodatku tradycje duchowe niemal wszystkich cywilizacji świata sugerują nam, że droga do większej kontroli nad samym sobą nie wiedzie przez jakieś rozprężanie samego siebie, lecz raczej przez poddawanie się presjom. Czy zewnętrznym czy wewnętrznym wydaje mi się dość drugorzędne, nikt nie wyciągnął się jeszcze za włosy z bagna.

Nie ma ucieczki od bycia kształtowanym. Zabawne, że ludzie mają tendencję do zwracania się przeciwko tym czynnikom presji, które w najmniejszym stopniu znajdują się w rękach inżynierów presji. Święta mogą obrastać tysiącem czysto komercyjnych kontekstów, ale ostatecznie ich core nie służy niczemu poza mobilizacją nas do bycia lepszymi. Odrzućmy Boże Narodzenie, a jedyny pewny rezultat to pogorszenie się naszych relacji z rodziną. Co dalej? Wszystkie tryby jakie mielą nas na co dzień będą nas mieliły dalej. Podocierane na kolejnych pokoleniach kanty tradycji i zwyczajów kształtują nas zwykle dla nas samych i dla naszego, rozumiejcie to jak chcecie, polis. Wyrwani z tego kontekstu nie stajemy się panami samych siebie. Zazwyczaj stajemy się żerowiskiem mód, konieczności ekonomicznych i naturalnych skłonności, częściej niepożądanych niż pożądanych. Kto zagra na tych wszystkich nie nastrojonych instrumentach? Ktokolwiek z pieniędzmi/władzą. Niechby i w małej skali.

Wystarczy, że uwierzymy w koherentny dla nas przesąd. Oddajmy tylko Święta, zrezygnujmy z kultywowania pierwotnych więzów krwi, dajmy się przekonać, że wszystko będzie tak jak się umówimy. Już piszą dla nas te umowy.



1 komentarz: